poniedziałek, 14 grudnia 2009

Z Armenii do Alaski



Armenia - stolica Eje Cafetero jest miejscem najbardziej turystycznym w Kolumbii (oprocz wybrzeza). Roi sie tu od Amerykanow, Niemcow i innych bialasow, no ale coz zrobic. nie moze byc tak, ze tylko ja podrozuje sobie po swiecie. A poza tym to bardzo milo wreszcie zobaczyc czysty, dobrze zorganizowany dworzec autobusowy...
Po wycieczce do doliny Cocora obrosnietej super palmami o wysokosci 60 m (przez co sa 2 razy wyzsze, niz caly las dookola) poczulismy sie zmeczeni ciaglym jezdzeniem i postanowilismy odpoczac. Idealnym miejscem do tego wydawal sie pewien couchsurfingowy pan, mieszkajacy sobie gdzies w okolicznej wsi se swoimi kozami, psem i jednym pracownikiem. Do tego jeszcze mowil po rosyjsku:)
Okazalo sie, ze to nie taka zwykla wies, tylko wypasna okolica wlascicieli ziemskich, wsrod ktorych mamy znalezc wille Alaske. Od budnki pana stroza do Alaski 3-km droga prowadzi przez prawdziwy bananowy las, o ile las bananowy moze byc prawdziwy. Na miejscu przywital nas uroczy szalony don Jorge, po ktorym na pierwszy rzut oka widac, ze jest matematykiem (mam pewna wprawe w rozpoznawaniu tego fachu) ktory, do tego, w ramach wymiany naukowej, studiowal w Moskwie na MGU przez 4 lata.
Generalnie bardzo przypominal mojago tatusia. I bardzo podobnie prowadzil porzadki. W ksiazkach. Bardzo podobnych ksiazkach - matematycznych po rosyjsku. Pomoglismy wiec mu troche porzadkowac (bo sam nie ma szans tego w zyciu zrobic), przez co moglam sie poczuc jak w domu. A poza tym, jak i moj tatus, tez byl fanem sudoku:)
Na szczescie dla siebie mial pracownika - bardzo sympatycznego don Jorge, ktory opiekowal sie stadkiem koz, gospodarstwem domowym i do tego jeszcze gotowal dla siebie i polowy okolicznych pracownikow. No wiec don Jorge matematyk tez sie u niego stolowal.
Czas na plantacji bananow minal jak z bicza trzasnal, nawet nie wiem, kiedy uplynelo te 6 dni. Przez ten czas uraczylismy donow Jorge frykasami polskiej kuchni, na ktore przepisy matematyk sobie skrzetnie notowal a pracownik patrzyl jak je robimy i juz wiedzial, porozmawialismy troche po rosyjsku, pokarmilismy kozy i porozmawialismy z ludzmi mieszkajacymi wokolo.
Kolumbia to biedny kraj, chociaz nie zawsze to widac na pierwszy rzut oka. I ciezko sie tu zyje, jesli sie nie jest potentatem bananowym lub kawowym. Poniewaz jest tu duze bezrobocie, ludzie nie bardzo moga negocjowac ceny, za jakie pracuja - musza sie zgodzic na to, co sie im proponuje. Choc don Jorge jest wyjatkowo dobrym szefem, ktory traktuje z szacunkiem swojego pracownika, zawsze o nim pamieta i nie sadze, zeby go krzywdzil, jest tylko emerytowanym pracownikiem naukowym. Nie sadze, zeby procz 2 koz posiadal jakij ogromny majatek. Don Jorge - pracownik nie ma pieniedzy na kupienie sobie doladowania do telefonu (musi zbierac na to przez dluzszy czas) nie mowiac o nowych butach. Ale zyje mu sie dobrze. Razem wybudowali domo-barak, postawili piec, na kotrym sobie gotuje i buduja lazienke. Ale, na przyklad, pracownik z plantacji bananowej obok nie ma w swoim baraku swiatla, nie ma wody i nie ma za co zaplacic za obiady, ktore je u Don Jorge. Poniewaz pracuje od 6 do 18, caly dzien, kiedy jest swiatlo spedza w pracy a potem moze tylko isc spac. Jakos styl zycia potentatow bananowych budzi moj niesmak...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz