poniedziałek, 19 października 2009

glos Lu

Najwyzszy chyba czas, zebym i ja wtracila swoje trzy grosze.
Po pierwsze primo:
jedzenia w Andach wystarczylo, choc moze i duzo jem;) a Romek jeszcze wiecej (nawet, jesli zdaje sie to niemozliwe). Co wiecej, zostalo nam mnostwo jedzenia, ktore znieslismy z powrotem do Meridy.
po drugie primo:
Niniejszym zdejmuje wszystkie niesprawiedliwe oskarzenia i podejrzenia z Pawla, jakoby mial on poddac sie calkowicie rywalizacji wbiegania na gore, niezwazajac na mala gramolaca sie nad przepasciami Lucje. Czekal na mnie cierpliwie, kiedy trzeba bylo, pomagal zlesc nie spadajac przy tym na dol z zagrodzonych sciezek, na ktorych chcielismy sprawdzic, czemu sa zagrodzone (po zbadaniu problemu dochodze do wniosku, ze byly one zagrodzone slusznie...) i nie krzyczal na mnie, kiedy sie nie mylam w lodowatym gorskim jeziorze (no, on z reszta tez nie). Wszsytko to bylo na tyle mile, ze postanowilam puscic w niepamiec jego zupelnie nie na miejscu wpis na temat jedzenia...
po trzecie primo:
Wycieczka w Andy byla bardzo fajna. Planowalismy wyjechac we wtorek przed poludniem ale, jak zawsze w takich momentach, okazalo sie, ze nie da sie kupic mapy gor (po calodziennym bieganiu wieczoram ktos nam skserowal jakis swoj nie bardzo dokladny wariant), nasz kuchenka jest super ale nie w Wenezueli, bo tu uzywa sie albo camping gaz albo takich jakichs innych wkrecanych, ktore do naszj nie pasuje itd. itd. W efekcie wyjechalismy wieczorem, aby w ulewnym deszcu dotrzec do zagubionej na zboczach gor, jak nam sie zdawalo, chatki -wejscia do parku. Tam okazalo sie, ze bez przewodnika i sprzetu nie mozemy isc ani an Pico Bolivar ani na Pico Humbolt ale za to mozemy chodzic do woli po partiach do chodzenia.
Po nocy spedzonej na campamiento pod budka straznikow ruszylismy razno przez las deszczowy (taka dzungla, tylko troszke wyzej), w pelni przekonani, ze informacja, ze do Lago Coromoto jest 3 h jest prawdziwa. Doszlismy po pieciu dosc porzadnie wymeczeni... Po drodze mijalismy bardzo duzo roznych rodzajow roslin i butwy, ktora wyraznie miala zakusy na zjedzenmie wszystkiego, co jest po drodze, a takze ogromne ilosci bambusow, ktore smyraly nas nieprzyjemnie po twarzach. Na szczegolna uwage zasluguje pewiem mily zuk, ktory byl wielkosci malego kolibra... Bleeeeee...
Kolejne dni prowadzily juz przez teren bardziej skalisty i przypominajacy gory, jakie wszyscy znamy. Nastepny biwak byl juz wyzej, na 4000 m, nad przeslicznym jeziorem Verde. Ciezko bylo jednak dlugo podziwiac tam krajobraz, jako, ze wiatr i temperatura powietrza raczej zachecala, aby udac sie na spoczynek o godz. 18. W ogole 18:30-19:00 byl czasem naszego spoczynku, poniewaz tuy dzien trwa 12h i po 18 bluyskawicznie robi sie ciemno.
Spedzajac w namiotach nastepny ulewny dzien cieszylismy sie wielce, ze nie przyszlo nam do glowy wziac przewodnika - minelo nas 2 nieszczesnikow, ktorzy, niezaleznie od warunkow atmosferycznych, musieli wywiazac sie ze swoich planow. Nie wiem, kto byl biedniejszy -przewodnik czy przewodzony...
Poniewaz nie moglismy dojsc na szczyt, zdecydowalismy sie isc pod Lodowiec pod szczytem Humbolta. Na tej wysokosci juz ciezko sie idzie i oddycha:( Ostatni kawalek po mokrych skalach ja sobie darowalam, lecz dzielni panowie podeszli jeszcze, zeby dotknac sniegu. Dziwne marzenie, zaiste... Tego dnia zeszlismy z powrotem do lago Coromoto, gdzie dotarlismy po ciemku, co nie bylo najlatwiejsze i co nas strasznie wymeczylo. Za to nastepnego dnia moglismy wygrzac sie w slonku nad milym gorskim jeziorkiem na marnych 3000 m, poopalac sie (pospalac) i poczekac na przewodnika i przewodzonego, ktorzy od rana zbiegali z gory. Potem zebralismy sie na dol i zeszlismy przez zbutwialy las deszczowy do Meridy.
Wspomniec nalezy juz tylko o psie, ktory, tradycyjnie, sie do nas przypetal juz na dole, zeby przez cala droge zjadac nasze obiadki, nasz ser i nasze ciastka oraz spac w naszych namiotach. Byl bardzo mily. W tym tygodniu nazywal sie Bzik. Zostawilismy go przy wejscu do parku, zeby mogl zjesc czyjsc inny ser i dostac jakies inne imie.

2 komentarze:

  1. Moi drodzy, po śnieg to wystarczyło wyjść... W sumie to nie trzeba było wychodzić :/ W Krakowie było go pod dostatkiem. W październiku!$%@@

    Nie dajcie się zjeść bambusom ;)

    jeder

    OdpowiedzUsuń
  2. na Podlasiu też zima w pełnej krasie była, ale jakoś juz się uspokoiła ;)))
    jak tak dalej pójdzie z tymi psami, to chyba głodni będziecie chodzić:P ale ja też bym nie umiała nie poczęstować Bzika;p
    Gosia P.

    OdpowiedzUsuń